Życzenia świąteczno-noworoczne

Obyczaje i zwyczaje  – Boże Narodzenie- wigilia

Z tymi świętami tak bardzo miłymi i rodzinnymi związanych było szereg zwyczajów i obrzędów. A więc przede wszystkim wigilia. Kobiety już od rana krzątały się około przygotowań wieczerzy, w ciągu dnia należało się tylko posilić byle czym, główny więc posiłek stanowiła właśnie wieczerza wigilijna. Kobiety starały się w tym dniu nie odwiedzać sąsiadów bowiem wierzono, że przybycie do kogoś w tym dniu kobiety jako pierwszego gościa w domu nie przynosiło szczęścia na cały rok. Natomiast gdy do domu przybył jako pierwszy w dzień wigilijny mężczyzna, przynosił on szczęście w najbliższym roku.

W licznych domach polskich kontynuowano odwieczny zwyczaj dzielenia się wieczerzą wigilijną z sąsiadami Rusinami. Posyłano więc potrawy wigilijne i pączki nazywane tam „pampuchy” poprzez dzieci, które chętnie to czyniły, gdyż otrzymywały po kilkadziesiąt groszy „na cukierki”. Zwyczaj ten utrzymał się aż do wyjazdu Polaków z tych terenów, mimo postępującej ukrainizacji Rusinów. Odwieczne sąsiedzkie więzi i dobre wzajemne stosunki zostały w Brzozdowcach w licznych wypadkach utrzymane.

Dziewczęta ubierały tymczasem choinkę nazywaną tam „drzewkiem”. Ojciec rodziny przygotowywał w stodole wielką wiązkę żytniej słomy, która nazywała się „dziadem”. Przygotowywał też wiązankę siana, którą nazywano „babą”. Część tego siana rozpościerano później na stole pod obrusem, resztę kładziono pod stół.

Z pogody w dzień wigilijny wróżono jaki będzie rok następny i związane z tym urodzaje. „Wilia pogodna i jasna- będzie stodoła ciasna”, wróżono. I odwrotnie, brzydka pogoda, mroczny dzień nie wróżył nic dobrego. Dodać tu należy, że pogodę na przyszłe miesiące roku wróżono także od św. Łucji (13 grudnia).

Wszyscy wypatrywali pierwszej gwiazdy. Czasem zajaśniała na wschodniej stronie nieba, czasem było pochmurno. Ale niezmiennie z nastaniem zmroku odzywał się wielki dzwon, który swym donośnym i wspaniałym głosem obwieszczał „święty wieczór” i jutrzejszy dzień Narodzenia Pańskiego. W tym momencie ojciec rodziny zapalał stojącą na stole wielką świecę przy uroczystym wygłoszeniu słów „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. Następnie przynosił ze stodoły wiązankę słomy to jest „dziada’ i wiązankę siana, to jest „babę” oraz snopek owsa. Na moment przeniesienia czekali wszyscy domownicy. Ojciec rodziny pochwalił Pana Boga i następnie wyraził czułe życzenia świąteczne wszystkim domownikom. Tymczasem dzieci zajęły się rozścielaniem słomy w całej izbie, snopek owsa lokowano w kącie. Zapalano świeczki na choince, pilnie bacząc aby się nie zapaliło.

Kobiety kończyły przygotowania do wspólnej kolacji. Miały w ten dzień mnóstwo pracy ponieważ należało przygotować również i obiad na dzień następny, gdyż żadna szanująca się gospodyni nie odważyłaby się gotować w tak wielkie święto jak Boże Narodzenie. Szczególnie ważną czynnością było gotowanie pszenicy otartej z łuski oraz ucieranie maku. Razem z dodatkami jak miód, orzechy, rodzynki, składało się to wszystko na smakowitą kutię. W garnku gotowanej pszenicy tworzyła się skorupka rozgotowanych ziarenek. Należało tę skorupkę zdjąć i pokarmić nią ptaszki niech też wiedzą, że są święta. Dzieci zaś pilnowały ucierania maku i co chwila domagały się „degustacji”. Największą jednak łaską było otrzymanie do wylizania tak zwanego „makohonu”, to jest drewnianego tłuczka, którym sprawne ręce babci ucierały w „makutrze” (donicy) mak. Nie pomagało ostrzeżenie babci, że oblizywanie makohonu grozi łysieniem, kto by się tym przejmował gdy się ma kilka lat, starość daleko a mak taki słodki.

Gdy wszystko było gotowe, wszyscy domownicy gromadzili się odświętnie ubrani przy wspólnym stole. Rozpoczynały się modlitwy w intencji żywych i zmarłych członków rodziny, o zdrowie i pomyślność i wieczne odpoczywanie. Nastąpił uroczysty moment okadzania stołu. Dokonywała tego najstarsza osoba w rodzinie. Wśród stosownej modlitwy przy pomocy zaimprowizowanej kadzielnicy z kadzidłem w postaci jałowca i żywicy okadzano stół i znajdujące się przy stole osoby.

Ojciec rodziny brał do rąk leżący na stole opłatek i dzielił się ze wszystkimi obecnymi, ci zaś dzielili się między sobą. Składano sobie wzajemnie najlepsze życzenia, wśród ogólnej życzliwości i łez wzruszenia.

Na kolację wigilijną składały się takie potrawy: zupa grochowa lub barszcz postny z uszkami z grzybów, ryba smażona i w galarecie, gołąbki z tartych ziemniaków z kaszą, pierożki kapuściane i tak zwane ruskie, kapusta kiszona z grochem, grzybki smażone, kompot ze śliwek lub suszonych owoców, kutia, herbata, pączki na oleju, inne pieczywo.

Należy tu jeszcze dodać, że po podaniu kapusty z grochem następowało ponowne okadzanie co miało zapewnić zdrowie spożywającym oraz uwolnienie je w przyszłym roku od szkodników.

Przez cały czas wieczerzy śpiewano kolędy, z tego powodu wieczerza ta trwała dość długo. Po jej zakończeniu dzieci zaczęły baraszkować na rozrzuconej po podłodze słomie, naśladując przy tym głosy zwierząt domowych, co miało tym zwierzętom zapewnić zdrowy chów przez cały następny rok.

A tymczasem pojawiali się pierwsi kolędnicy. Grupy chłopców kolędowały pod oknami lub przychodzili do mieszkania z szopką, turoniem zwanym tam „kozą”, przebrani za Żydów, chłopów, itp. grupy kolędnicze.

Opłatkami, którymi się dzielono przy stole wigilijnym nie mogły pochodzić ze zwykłego kupna. Przynosił je już w adwencie organista i wręczał w obecności całej zgromadzonej rodziny głowie domu. Z wielkim namaszczeniem kładł wyjęte z koszyka paczki opłatków, kładł je na „bursie” (rodzaj koperty z tego samego materiału i koloru co ornat, która służyła do wkładania korporału) i wręczając mówił: „Niechaj Jezus Chrystus, którego pamiątkę narodzenia obchodzić będziemy pobłogosławi państwu szczęściem, zdrowiem długoletnim życiem, a po długoletnim życiu Królestwem niebieskim.  Czego życzę, winszuję – niech będzie pochwalony Jezus Chrystus, wesołych świąt”.

Pan domu z wielką powagą przyjmował opłatki, kładł je na przygotowany już na stole talerz. Na te chwilę stół był nakryty białym obrusem. Potem dziękował panu organiście i wręczał mu datek.

Podczas okadzania potraw na stole wigilijnym osoba to czyniąca modliła się słowami: „Niechaj się wzniesie modlitwa moja jako dym kadzidła przed oblicze Twoje”.

Okadzanie kapusty z grochem, która po rybach i grzybach była pierwszą potrawą wytworzoną pracą rąk ludzkich, było wyrazem wielkiej czci dla ciężko pracujących na roli.

Również z wielką powagą przystępowano do spożywania kutii, która składała się głównie z pszenicy obrodzonej dzięki ciężkiej pracy rolnika. Gospodarz domu brał pierwszy na łyżkę nieco tej potrawy i wyrzucał ją do sufitu mówiąc: „daj Boże abyś dobrze rosła i obfity plon przynosiła”. Przyczepienie się kutii do sufitu wróżyło dobre zbiory.

Aby wywróżyć czy przyszły rok przyniesie dobre plony, wyciągano też spod obrusa źdźbła siana. Jeśli wyciągnięto długie źdźbło oznaczało to, że zbiory zbóż będą dobre, krótkie zaś wróżyły słabe zbiory.

Na stole wigilijnym na honorowym miejscu kładziono specjalnie upieczoną bułkę podłużną, która miała znamionować Dzieciątko.

Dbano też o to by bydełko było dobrze nakarmione, otrzymywało też symbolicznie coś z wigilijnego stołu.

Podczas wieczerzy wigilijnej zwracano uwagę aby przy stole siedziała parzysta liczba osób. Jeśli była nieparzysta dostawiano jedno więcej nakrycie. Nieparzysta liczba nie wróżyła dobrze, ktoś mógł do następnego roku ubyć. Po kolacji panny na wydaniu zbierały łyżki, wychodziły na próg domu i mocno nimi dzwoniły. Z której strony odezwał się pies z tej strony należało oczekiwać przyszłego męża.

Wieczór wigilijny spędzano w gronie najbliższej rodziny. Odwiedzin nie było. Rozmawiano, śpiewano  kolędy  a przed północą udawano się na pasterkę.

Już na długo przed dwunastą ze wszystkich stron ciągnęły tłumy wiernych do oświetlonego rzęsiście kościoła. Uroczystą pasterkę odprawiał zawsze proboszcz. Rozpoczynała ją niezmiennie od lat potężna kolęda „Bóg się rodzi”. Kazania nie było. Drugą stale śpiewaną kolędą była „Wśród nocnej ciszy”.

W wielu domach istniał zwyczaj świecenia świecy wigilijnej bez przerwy aż do rana. Zwracano przy tym uwagę aby nie zgasła, gdyby zaś zgasła byłoby to złą wróżbą na przyszłość, ktoś mógł ubyć do przyszłej wigilii.

 

Z oryginalnego pierwopisu maszynowego spisał wiernie Stanisław Burlikowski,  w grudniu 2012 roku

 

Ze wspomnień Jana Burlikowskiego   – Obyczaje i zwyczaje  – adwent

W tym okresie należało uczęszczać do kościoła na „roraty”. Odbywały się one niezmiennie o godzinie 6-tej rano. W bardzo wielu domach nie było zegarów, orientowano się więc w czasie odgłosem dzwonów. Gorzej było w odległych domach, dokąd głos dzwonów nie dochodził. Wstawano więc na pierwsze pianie kogutów. Zaglądano przez okna czy u sąsiadów już świecą i tym też się kierowano. Najgorzej pod tym względem było w miejscowości Krasna Góra, czysto polskiej, odległej kilka kilometrów od kościoła. Położona wśród pól nie miała wyraźnej drogi do Brzozdowiec. Należało więc iść na przełaj. A tu głęboka jeszcze noc pola zasypane śniegiem. Zdarzało się więc często, że ludzie błądzili i zamiast do Brzozdowiec zachodzili do odległych Podniestrzan.

W tym czasie wypadało świętego Andrzeja. I w Brzozdowcach znane były „andrzejkowe wróżby”. Oto niektóre, kontynuowane aż do wyjazdu na Ziemie Zachodnie:

– liczenie kołków w płocie – robiły to dziewczęta wypowiadając przy tym: wydam się, nie wydam się (za mąż). Ostatni kołek w płocie wykazywał, czy dziewczyna w tym roku wyjdzie za mąż czy nie. Psotni chłopcy wcześniej smarowali kołki czarną mazią i nie jedna poplamiła sobie rączki, ku wielkiej radości ukrytych chłopców.

– dziewczęta wcześniej piekły „kołaczyki” ( małe bułeczki), układały je na podłodze i przyprowadzały psa, pies obwąchiwał i czyją pierwszą chwycił ta dziewczyna niewątpliwie pierwsza wychodziła za mąż.

– dziewczęta od stołu w kierunku drzwi układały swoje buciki, który pierwszy bucik wyszedł za drzwi, ta pierwsza wychodziła za  mąż.

– wypisywały na karteczkach imiona kawalerów, karteczki te wkładały pod poduszkę a rano w dzień św. Andrzeja wyciągały jedną kartkę. Tam było imię tego, za którego wyjdzie w tym roku za mąż.

Pod trzy talerze wkładano różaniec, obrączkę lub chusteczkę. Dziewczęta odkrywały talerze: jeśli była obrączka, to dobrze, dziewczyna miała zapewnione zamążpójście w tym roku, różaniec wskazywał na  to, że w najbliższym czasie za mąż nie wyjdzie a nawet grozi jej staropanieństwo. Najgorzej było z tą, która podniesie talerz z chusteczką. Oznaczało to, że będzie miała do czynienia z pieluszkami.

Bardzo rozpowszechniony był zwyczaj wylewania wosku topionego. Odbywało się to w obecności chłopców wśród wesołej zabawy. Wróżono z fantastycznych figur jakie z tego powstawały a znaczyła tu wiele wyobraźnia bawiących się.

Gdy wszystkie wróżby były niekorzystne, dziewczęta chwytały się jeszcze jednej niezawodnej. Ubierały spódnice specjalne, zwane „dymkami” wychodziły na próg domu i wołały w języku ruskim, aby wróżba była pewniejsza „Andriju, Andriju, ja dymku pidnoszu, widawaty sia choczu”. Dymka to była spódnica z lnianego płótna bielonego, wyrabianego sposobem domowym. Na tym płótnie „dymarz”-żyd odciskał z drewnianej formy przy pomocy farby rozmaite wycięte tam wzory. Takie spódnice były jeszcze w użyciu w czasie pierwszej wojny światowej i krótko po niej- wyparły je później materiały fabrycznej roboty.

Jeśli św. Andrzej wypadał przed adwentem odbywała się w sali TSL ochocza zabawa taneczna, w czasie której wypróbowywano niektóre z opisanych wyżej wróżb.

W tych wróżbach przewijało się wyraźnie pragnienie wyjścia za mąż. Nic dziwnego, w tym dziewczyna pozbawiona wykształcenia i zawodu oraz możliwości pracy zarobkowej upatrywała jedyną swoją karierę.

W okresie adwentu przygotowywano się do świąt Bożego Narodzenia. W sali TSL ćwiczył chór kolędy, na scenie odbywały się próby jasełek, chłopcy przygotowywali rekwizyty i maski do przebierania się „po kolędzie”.

Dziewczęta robiły z bibułki kolorowej, koralików itp. ozdoby choinkowe a ze słomki misterne pająki, kwiaty sztuczne dla ozdoby obrazów i mieszkania.

Chłopcy przynosili dziewczętom choinki, niektóre dziewczyny otrzymywały ich po kilka co świadczyło najlepiej o jej popularności.

Sąsiadki omawiały sprawę pieczenia ciast świątecznych, gotowania potraw, wymieniały między sobą wiktuały co której brakowało a bywało, że bogatsi gospodarze biedniejszym przysyłali potrzebne im produkty.

Wiele radości dzieciom a także starszym przynosił św. Mikołaj. Pomijam wszędzie występujący zwyczaj podkładania pod poduszkę prezentów dzieciom a także starszym, ale wspomnę o imprezie publicznej urządzanej z tej okazji w sali domu ludowego. Organizowano wtedy przedstawienie o św. Mikołaju granym przez dzieci. Na zakończenie przedstawienia wkraczał na scenę św. Mikołaj w gronie aniołków i strasznych diabłów. Ci psocili niezgorzej a niejedno dziecko ze strachu popłakało się. Mikołaj rozdawał upominki. Było przy tym wiele radości i śmiechu. Ks. katecheta Wojtanowski namiętny palacz otrzymywał rózgę obwieszoną papierosami, któraś z panienek otrzymała miotłę a innej z rozwiniętego opakowania wypadła mysz. Ktoś inny otrzymał nowy nocnik, do którego wlano piwo i włożono kiełbaski. Tak było na początku, później aby uniknąć podobnych „podarków”, przyjmowano tylko takie, które nie budziły zastrzeżeń.”

Z oryginalnego pierwopisu maszynowego spisał wiernie Stanisław Burlikowski,  w grudniu 2012 roku

Przedwojenne i z czasów wojny – nowe fotografie ze zbiorów Jana Burlikowskiego, które nadesłał Stanisław Burlikowski, można oglądać w Galerii Brzozdowce 1.  Poniżej jedna z fotografii, przedstawiająca młodzież w strojach krakowskich (prawdopodobnie przed 1936): d lewej: Kasia Dąbrowska, Karol Suchorowski, Hela Rauthówna, Julek Magierowski,Waleria Kozakiewiczówna (zdjęcie w tym miejscu zniszczone),Klimek Burlikowski, Janka Gawrecka, Ela (Eleonora) Burlikowska (przebrana za chłopca).

Młodzież w strojach ludowych