Na blogu czajkus.com pojawił się interesujący wpis, który poleciła mi jedna z czytelniczek naszej brzozdowieckiej strony. Dotyczy on relacji z wycieczki naukowej do gorzelni w Brzozdowcach, którą odbyli w roku 1910 studenci wydziału chemii technicznej Politechniki Lwowskiej wraz z profesorem Wiktorem Syniewskim.

Za zgodą autora bloga czajkus.com cytuję treść artykułu, który można  przeczytać także w zasobach Jagiellońskiej Biblioteki Cyfrowej:

„WYCIECZKA NAUKOWA DO GORZELNI W BRZOZDOWCACH

Jak co roku, tak też i w bieżącym wybrali się słuchacze wydziału chemii technicznej lwowskiej szkoły politechnicznej na jednodniową wycieczkę dla zwiedzenia gorzelni krajowej. Pierwotnie przyrzekł nam prof. Syniewski, że urządzi nam wycieczkę w „50 lat wstecz”, skąd szybko, bo w 3-4 dni przebiegać będziemy dalszych pięć dziesięcioleci; zamierzał po prostu zacząć od zwiedzania jakiejś gorzelni-antyku, o takiem urządzeniu, któregobym dziś przedstawić nie potrafił, bo w podręcznikach gorzelnictwa już dawno nie istnieją, przejść potem gorzelnie coraz to doskonalsze, a skończyć na takiej, która jest ostatnim wyrazem techniki gorzelniczej.

Projektu tego musiano jednak dla pewnych względów zaniechać w tym roku i pozostało zwiedzenie gorzelni możliwie najlepszej. Pewnego pięknego dnia ogłoszono nam marszrutę do Brzozdowiec, a nazajutrz raniutko siedzieliśmy już w pociągu do Stanisławowa, na którym szlaku kolejowym leży stacya Borynicze, obsługująca Brzozdowce.

– Co to za gorzelnia, czy daleko od stacyi, kto jest jej właścicielem, a kto w niej wódkę pędzi? – oto pytania, jakiemy zasypaliśmy profesora, usadowiwszy się w wagonie.

Gorzelnia - pocztówka z Brzozdowiec   – Co za gorzelnia? – zobaczymy, bo i ja jej nie znam, wiem tylko, że ma być niezła; przedsiębiorcę jej – jeżeli już mam mówić językiem ustawy gorzelnianej – dotąd nie znam, lecz nieomylę się, gdy po tem, co w liście do mnie napisał, nazwę go bardzo uprzejmym, który nas rad przyjmie w gorzelni. Wódkę pędzi mój uczeń ze szkoły dublańskiej, jeden z najlepszych naszych młodych gorzelników. – Bylibyśmy jeszcze dalej zasypywali pytaniami profesora, lecz on, widocznie z intencją, skierował rozmowę na sprawy akademickie, poczem pytania ucichły, a rozpoczęła się żywa pogawędka, na której czas zleciał nam jakby biczem trzasł. – Przy zbliżaniu się do Borynicz uśmiechał się profesor pod wąsem, stwierdzając, żeśmy się nie nudzili; podejrzewam go, iż z rozmysłem podsunął nam taki temat do rozmów, który najbardziej rozespanego ożywi i rozbudzi.

Konie rosłe i rącze, wygodne powozy i wózki, powietrze świeże, okolica nieznana, a interesująca, oto przyczyny tego, że nastrój uczestników wycieczki wzniósł się jeszcze wyżej, a wesołość przebijała się w dowcipach, z wozu do wozu podawanych. Tak dojechaliśmy do Brzozdowiec.

– Ależ źle jedziecie, przyjacielu na koźle; do gorzelni skręca się w lewo, jak widzę – rzekłem do naszego woźnicy, gdym zaoczył, że mija dojazd do gorzelni.

– Gorzelnia nie ucieknie, a pan mój kazał mi wieźć panów do dworu. I zawiózł nas tak, jak mu kazano.

Sprawozdanie mam zdawać techniczne, nie mogę przeto odbiegać od mego właściwego tematu, lecz czytelnicy sami dorozumiecie się, że nie tylko dla zaprezentowania nas panu Wiktorowi Korzennemu i jego rodzinie, naszym państwu gospodarstwu, zawiozły nas powozy do dworu. Przyczyny były nie tylko duchowej natury, lecz także czysto fizycznej. Uprzejmy gospodarz kazał nam żartobliwie „posilić się przed pracą”, bo „głodnych nie może puścić – jak mówił – do gorzelni”.

Gorzelnia od frontu

Zaczęło się wreszcie zwiedzanie. Na pierwszy rzut oka już, przed przestąpieniem jeszcze progu gorzelni widzimy, że budowano ją z dobrym namysłem. Budynek jednopiętrowy, wykonany w surowej cegle, czworoboczny, bez wszelkich załamań, z przybudowaną z jednego boku klatką schodową, nadającą widokowi pewne urozmaicenie, a kotłownią z drugiego czyni na przybyszu nader miłe wrażenie. Wrażenie to jest potęgowane widokiem pięciu  olbrzymich okien fabrycznych w frontowej ścianie budynku, po których z góry już spodziewać się można wielkiej ilości światła, tak potrzebnego wewnątrz każdej fabryki, a nie to gorzelni, gdzie czystość jest, jak wiemy obecnie, niezbędnym warunkiem powodzenia roboty.Gorzelnia od podwórza

Wita nas p. Izydor Nussbaum i prowadzi do przybytku, gdzie rezyduje i rozkazuje, i niebawem zaczyna opisywać nam rozkład całego budynku.   Najlepszy opis słowami zastąpi nam jeszcze lepiej plan gorzelni, dlatego podaję go tu czytelnikom na załączonej tablicy. (plan miał być w kolejnym numerze czasopisma, ale nie było – przyp. Ł. Cz.).
Wchodzimy przez sień i rzucamy okiem do kancelaryi po lewej stronie. Jesteśmy zdumieni, jak widocznie też prof. Syniewski, jej miłym wyglądem i urządzeniem. „Wodociągu i porcelanowego zlewy do mycia rąk, tegom jeszcze w kancelaryi galicyjskiej gorzelni nie widział”, odzywa się profesor, kręci głową i wstępujemy na prawo do tzw. izby aparatowej. Izba ta jest charakterystyczną dla gorzelni” wysoka (prawie 7 m), niezbyt szeroka (6 m) i tak długa (16 m), że się w niej szeregiem zmieszczą wszystkie aparaty i maszyny, które gorzelnik ma mieć w swem ręku. Pięć olbrzymich okien (1.80 m szer. i 4.20 m w łuku wys.) oświetla tę salę tak jasno, że najdrobniejszy pył na maszynach i aparatach jest zaraz widoczny i nie może ujść bacznemu oku kierownika, tak, że utrzymanie aparatów w czystości jest wielce ułatwione. Izba fermentacyjna jest bardzo obszerna, posiada ściany pociągnięte farbą, po to, aby je można było zmywać wodą i jest przesklepiona na dźwigarach, podtrzymywanych czterema słupami żelaznymi. Podesty, biegnące wzdłuż kadzi, są żelazne, farbą pociągane. Wszelkie rury do prowadzenia zacieru są miedziane. Obok izby fermentacyjnej znajduje się niemniej obszerna drożdżarnia, mieszcząca obok kadzi drewnianych na drożdże i zbiornika gorącej wody, także małą kadź zacierną dla sporządzania i ukwaszenia zacierku pod drożdże. Wszędzie panuje idealna czystość.

Cały budynek jest podpiwniczony, a cała przestrzeń piwniczna podzielona miedzy słodownię i płuczkarnię ziemniaków, wcale się ze sobą nie komunikujących. Do słodowni schodzi się z sali aparatowej. Na wstępie mamy betonową kadź zalewną, z umieszczonym w niej bębnem do moczenia zboża. Jest to bęben z dziurkowanej blachy żelaznej, osadzonej na wale żelaznym, dającym się obracać ręcznie za pomocą korby. Bęben ten jest zanurzony w wodzie, jaka basen jest wypełniony. Dalsza część słodowni jest przeznaczona na zrostownię właściwą. Okna tego lokalu są zwrócone do południa i dlatego są oszklone żółtemi szybami dla powstrzymania zbyt silnych promieni świetlnych. Posadzka jest cementowa, gładka, a uwagę zwraca zagłębiony, wąski kanał-ścieżka, biegnący wzdłuż ścian naokoło całego lokalu. Przy zmywaniu posadzki wodą gromadzi się w tem zagłębieniu i ścieka dalej tak, że nie ma obawy, aby pod grzędy słodu podciekała.

Do płuczkarni wchodzimy z kotłowni. Ziemniaki dostarcza się do tego lokalu przez środkowe okno piwniczne w frontowej ścianie budynku. Zanim dostaną się do wnętrza, muszą potoczyć się po mostku-rafie, umieszczonym nad kanałem gorzelnianym, biegnącym wzdłuż tej ściany gorzelni. Grube zanieczyszczenia, jak błoto i piasek spadają do tego kanału, skąd je woda, ciągle tam płynąca, zabiera dalej. Wewnątrz płuczkarni jest umieszczona płuczka pod środkową ścianą budynku. Płuczka ta, ulepszona specjalnie przez p. Nussbauma, składa się właściwie z dwóch części: z części pierwszej, do której robotnik wrzuca ziemniaki, którą można by nazwać przepłuczką i drugiej, płuczki właściwej. Częśc pierwsza składa się z żelaznej skrzyni o podwójnym dnie. W dnie fałszywem z dziurkowanej blachy znajduje się pośrodku wgłębiona rynna z umieszczoną w niej ślimacznicą. Skrzynia ta jest podczas ruchu wypełniona wodą, przedostającą się z właściwej płuczki. W naszych oczach domieszano do ziemniaków bardzo obficie mierzwy słomianej i takie ziemniaki wrzucono do płuczki. Ziemniaki opadły na dno: między zwoje ślimacznicy, zaś słoma spłynęła na wierzch i została wyniesiona wodą na zewnątrz przez szeroki przelew. Tak od słomy oddzielone ziemniaki posuwa ślimacznica ku właściwej płuczce i tamtędy dostają się one przez wspólny otwór w ścianie płuczki.

Wnętrze gorzelni w BrzozdowcachTu płuczą się one do reszty w sposób znany, aby elewatorem dostać się na strych budynku do ustawionej tam wagi.   Z wyjątkiem górnej części elewatora i wagi, oraz zbiornika na wodę nie ma na strychu żadnej części
aparatu. Tak parnik, jak i deflegmator mieszczą się jeszcze wewnątrz wysokiej izby aparatowej. Kocioł jest urządzony do opalania ropą.

W gorzelni zwraca jeszcze uwagę krótka transmisya i znakomita wprost izolacja rur i wszelkich aparatów, w których wnętrzu krąży para lub znajduje się gorąca woda. Jest to już wyłączna zasługa p. Nussbauma, który izolacye sam niemal własnoręcznie wykonał.

Gorzelnia wyrabia 7 hl. spirytusu dziennie i w tym celu jest co dzień przez 6 godzin w ruchu, a do obsługi wymaga zaledwie 4 robotników. – Tem istotnie, jak się dowiadujemy z ust profesora, zdobywa ta gorzelnia rekord co do minimum czasu ruchu i minimum sił roboczych. W innych warunkach byłoby to niemożliwe. Tu jednak wszystko jest tak dostosowane i należycie rozmieszczone, że istotnie stało się możliwem zejść do powyżej przytoczonego minimum. Prawda, że uwaga gorzelnika musi być w ciągu tych sześciu godzin niezwykle naprężona.

Gorzelnia ta, własność Fundacyi hr. Skarbka została zbudowana w roku 1908 dla wyrobu 1231 hl. kontyngentu, a urządzenie ulepszono jeszcze pod wielu względami w roku ubiegłym.

Mało jest chyba w naszym kraju tak pięknie i tak celowo urządzonych gorzelń jak brzozdowiecka. Że taka jest, należy przypisać wielce szczęśliwemu zbiegowi okoliczności nie tylko tej, że stawiała ją Fundacya, którą stać na dobrze urządzoną gorzelnię, lecz także i tej, że współdziałały tu trzy osoby z zupełnem zrozumieniem rzeczy i wyrozumieniem dla siebie, mianowicie dzierżawca Brzozdowiec, p. W. Korzenny, budowniczy Fundacyi, p. Tabaczyński i kierownik przyszłej gorzelni, p. I. Nussbaum. Niemniej zasługuje tu na uwagę dobra chęć fabryki maszyn ks. Lubomirskiego we Lwowie, która dostarczała tu wszystkie aparaty i temi się tu wielce chlubnie popisała.”

Fotografie, poza pocztówką z moich zasobów, pochodzą również ze strony czajkus.com.

Również doroczne święto 3 Maja było szczególnie podniośle obchodzone. Organizacje i młodzież szkolna przybyły zbiorowo na uroczystą Mszę św. „Boże coś Polskę” popłynęło pod sklepienia świątyni potężnie a zarazem błagalnie. Potem defilada przed przedstawicielami miejscowych władz na tle budynku szkolnego. W najbliższą niedzielę uroczystości 3 Maja odbywały się w Boryniczach i w Ostrowie Czarnym, wioskach należących do parafii brzozdowieckiej. W uroczystości w Boryniczach wziął udział starosta powiatowy Kirschner a także właściciel Borynicz hr. Ludwik Mycielski z małżonką. Po Mszy św. w kaplicy wyruszył pochód do domu ludowego, gdzie po części oficjalnej odbył się występ „Teatru Ludowego „KSM” / Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Męskiej i Żeńskiej/. Tańce ludowe, pieśni, inscenizacje tak się podobały, że wzbudziły zachwyt u publiczności a kierownik zespołu, prezes KSMM Jan Burlikowski otrzymał serdeczne gratulacje starosty i właściciela Borynicz hr. Mycielskiego. Podobne gratulacje otrzymała reżyserka a zarazem choreografka p. Stefania Marciniakowa.

Jeden z występów brzozdowieckiego zespołu

Brzozdowiecki zespół teatralny w strojach ludowych. Pierwsza z prawej w górnym rzędzie Jadwiga Freidenberg (zam. Lindmajer). W I rzędzie druga z lewej Zofia Berezowska (zam. Kordal), czwarta z lewej Helena Suchorowska (zam. Kanas),piąty z lewej Stanisław Suchorowski (Rosio);
II rząd: pierwszy z lewej Karol Suchorowski (mąż Stanisławy Dąbrowskiej). W ostatnim rzędzie pośrodku Kazimierz Kordal (mąż Zofii Berezowskiej). W ostatnim rzędzie trzecia od lewej strony Bronisława Mendocha, następna osoba to Stefania Kryza (zam. Dąbrowska).

Jeszcze w tym samym dniu zespół udał się do Ostrowa, gdzie dał drugi występ dla tam. ludności polskiej. Był tam też gorąco oklaskiwany.

Te uroczystości a także występy pięknego zespołu były bardzo krzepiące dla miejscowej ludności polskiej.

Brzozdowiecki zespół teatralnyJedna z inscenizacji zespołu z Brzozdowiec. Przy stole Zygmunt Berezowski i Jadwiga Freidenberg w jasnej peruce.

  W czerwcu zespół udał się do innej miejscowości w tej parafii a mianowicie do Rudy. Tam na wolnym powietrzu dał pokaz tańców i inscenizacji ludowych. Polska ludność Rudy zgotowała młodzieży bardzo gorące przyjęcie.

Z oryginalnego pierwopisu maszynowego spisał wiernie Stanisław Burlikowski w maju 2014 roku

Tekst ten ukazał się drukiem w książce Moje miasteczko Brzozdowce. Krótka historia Parafii Podwyższenia Krzyża Świętego w Brzozdowcach w Archidiecezji Lwowskiej spisana przez Jana Burlikowskiego, pod red. ks. Rafała Brzuchańskiego, Wyd. „Czuwajmy” Kraków 2003, s. 59-60.